wtorek, 26 lutego 2013

Kilka słów o... - Honey Black Sugar Scrub, Mizon

"Kilka słów o..." - czyli szybkie, krótkie posty na jeden temat. Minimum słów - maksimum treści. Pomysł na taką serię wpadł mi po zastosowaniu peelingu z wczorajszej paczki. Nie jest to jeszcze recenzja tylko moje pierwsze wrażenie. Ale o co tak narawdę chodzi? A chodzi o to, że tylko szczęście w mojej głupocie sprawiło, że nie zrobiłam sobie krzywdy...

Chciałam tylko nadmienić, że to moja pierwsza styczność z koreańskimi peelingami. Wcześniej używałam typowo polskich produktów lub przeznaczonych na nasz rynek. Generalnie sprowadzało się to do tego, że żadnej różnicy nie było i czy używałam czy nie na jedno wychodziło. Tak więc idąc za wcześniejszymi doświadczeniami  złapałam wczoraj za scrub od Mizona, nałożyłam na twarz, zostawiłam i zmyłam. I co? A nic, generalnie różnicy nie było. Błąd w tym był jeden i zasadniczy. Twarz (według zaleceń producenta) ma być "ciągle wilgotna po myciu" a nie mokra, tak jak w moim przypadku.

Dzisiaj postanowiłam naprawić ten błąd. Umyłam twarz, podsuszyłam i nałożyłam scrub na nos. Stwierdziłam, że i tak kupiłam go w celu pomęczenia mojego, opornego na wszelkie zabiegi kosmetyczne, narządu powonienia więc twardo będę  trzymać się tej wersji. Tym razem cukier zawarty w produkcie nie rozpuścił się zaraz po nałożeniu. Pocierałam więc sporymi drobinkami cukru nos aż się rozpuściły a potem zostawiłam brązową maź na nosie, według zaleceń, na jakieś 4 minuty. Swoją drogą łatwo można sobie wyobrazić jak wyglądałoby się o dobre kilka odcieni ciemniejszej karnacji ;)


O co to wielkie halo? A o to, że zaraz po zmyciu oderwałam sobie konkretny płat naskórka czego zupełnie się nie spodziewałam. Sam proces peelingu ani nie bolał ani nie piekł. Na dowód piękne zdjęcie mojego nosa już po częściowym skubaniu ;) Pomijam fakt, że bardzo przysłowiowo się świecił.


Szczęście w tym takie, że nie dobrałam się do całej twarzy, no i jednak koreański scrub to jednak scrub.



13 komentarzy:

  1. Dlatego ja (prawie) nigdy nie stosuję się do zaleceń producenta. xD Taki peeling 1) albo zmywasz zaraz po potarciu, 2) albo zostawiasz na zalecony czas, zwilżasz palce i delikatnie masujesz. Tak jest wg mnie najbezpieczniej i raczej krzywdy się sobie nie zrobi.
    Niech nos wraca do zdrowia! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :*

      Czuję się bogatsza o nowe doświadczenie ;)

      Usuń
    2. Najważniejsze, że nos na swoim miejscu. ;]

      Usuń
    3. Trzyma się dzielnie :)

      Usuń
  2. oj pamiętam pierwsze użycie milusieńkiego pędzelka do nosa, tak mi zdarł skórę, że teraz tylko ledwo nim smyram po nosku, tak to już jest z Azjatami, chyba mają grube nosy;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba tak ;-) co to był za pędzel, że aż tak dał się we znaki?

      Usuń
    2. taki pędzelek Misshy do oczyszczania nosa, o taki: http://www.ebay.pl/itm/Missha-Nose-Pore-Clear-Brush-/120984671834?pt=US_Skin_Care&hash=item1c2b3f965a

      Usuń
  3. o kurczę... O_o

    Mi to w podobny sposób złazi skóra zaraz po katarze, gdy w jego trakcie zbyt mocno trę nos

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Scrub to scrub i ma zdzierać ;) Musiałabyś zobaczyć jak wygląda scrub całego ciała w jimjilbangu (taka ichnia sauna), farfocle ze zdartej skóry sypią się gęsto i jak nie boli, to nie działa ;) Koreańczycy mają grubszą skórę i więcej może ona znieść ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Oj tak teraz to widzę. Miałam wrażenie, że mają delikatną skórę. Jak widać jest odwrotnie. Swoją drogą taki peeling zadziałał lepiej niż "profesjonalny" w salonie kosmetycznym. Ale będę się trzymać z daleka od jimjilbangu ;-)

    OdpowiedzUsuń